AKTUALNOŚCI


Do przerwy 0:1

Nowy film Jana Kidawy-Błońskiego gatunkowo wypełnia u nas znaczącą lukę, bo trzeba na dzień dobry powiedzieć sobie jasno – w Polsce kino sportowe nie istnieje.  

Choć w „Gwiazdach” futbol jest na drugim planie, na pierwszym zaś pogmatwany narodowościowo Śląsk, męska trudna przyjaźń, miłość do kobiety. Wszystko w oparciu o biografię Jana Banasia − świetnego skrzydłowego, który mógł stać się podstawową postacią polskiej reprezentacji, ale z powodu polsko-niemieckiej biografii mu się nie udało.

Mateusz Kościukiewicz jako Jan Banaś / fot. Robert Jaworski

Nie żebym miał od razu przekonywać kogokolwiek, że na świecie kino sportowe ma się świetnie i rok po roku powstają w tej dziedzinie znaczące tytuły. No, ale jednak − sport bywał w historii filmu niezwykle pojemną metaforą zmagań człowieka z samym sobą i otaczającą go rzeczywistością. Nie bez przyczyny upodobali go sobie brytyjscy młodzi gniewni − Tony Richardson dał charyzmatycznemu Tomowi Courtenayowi szansę na rolę życia w „Samotności długodystansowca”, która mimo upływu lat zestarzała się tylko trochę, a Lindsay Anderson w „Sportowym życiu” opowiedział o młodym robotniku akcesem do drużyny rugby zmieniającym społeczny i życiowy status.

Współcześnie też bywały filmy z mocno, choć w tle, obecnym sportem − nie zawsze udane. Nie wyszła Oliverowi Stone’owi „Męska gra”, gdzie przez dwie i pół godziny Al Pacino przeżywał różnego rodzaju rozterki jako trener drużyny futbolu amerykańskiego. Nie wszystkim spodobał się „Moneyball” Bennetta Millera, w którym Brad Pitt jako charyzmatyczny młody menedżer drużyny baseballowej próbuje wbrew wszystkim i wszystkiemu wprowadzić nowe metody szkolenia i zarządzania klubem.

Miller na dłużej zasmakował w kinie obracającym się wokół sportu i amerykańskiej mitologii, bowiem jego następnym obrazem był „Foxcatcher”, biorący pod lupę świat walk zapaśniczych. Najistotniejsza była tym razem rola Steve’a Carrella, słynnego komika zdecydowanie zmieniającego na ekranie swój wizerunek. Carell rzeczywiście wspaniale zagrał mocno demonicznego multimiliardera Johna Du Ponta, ściągającego do swej stajni  młodego i świetnie zapowiadającego się zapaśnika Marka Shultza (Channing Tatum), aby zafundować mu mocną lekcję życia i nad wyraz swobodnego podejścia do moralności.

FOXCATCHER, reż. Bennett Miller, dystr. UIP

Można wymienić jeszcze wiele tytułów filmów bokserskich z nieśmiertelnym i zmieniającym się na przestrzeni dekad „Rockym” na czele, by łatwiej zrozumieć, że przynajmniej Amerykanie znaleźli w sporcie szansę na rozszyfrowanie własnej mitologii i ukazanie klasowych zmian w społeczeństwie. A w Polsce? Mieliśmy kiedyś kompletnie nieudane „Sześć dni strusia” Jarosława Żamojdy osadzone w rodzącym się na rodzimym gruncie świecie  zawodowej koszykówki, przed laty zaś młodzieżowy serial „Do przerwy 0:1” według kochanej przez pokolenia powieści Adama Bahdaja, gdzie poważne rozgrywki piłkarskie i wejście do wyidealizowanej drużyny Polonii Warszawa okazywały się ucieleśnieniem najbardziej nierealnych marzeń. Na razie sympatycznym bohaterom pozostawało kopanie szmacianki na podwórku.

No i był jeszcze „Piłkarski poker” Janusza Zaorskiego − w Polsce niedościgły wzór filmu piłkarskiego. Wrócę do niego później, na razie tylko powiem oczywistą oczywistość. Zaorskiemu pomogło, że jest zaprzysięgłym fanem futbolu i doskonale się na nim zna. Kidawa-Błoński również, a wśród artystów można dorzucić do nich jeszcze chociażby pisarzy − Wojciecha Kuczoka, a przede wszystkim Jerzego Pilcha. W redakcji „Polityki” do anegdoty przeszły koleżeńskie mecze z autorem „Spisu cudzołożnic”, wiadomo doskonale, że Pilch jak nikt inny traktuje piłkę nożną ortodoksyjnie i bez stanów średnich. Dla niego futbol jest najważniejszą z religii. Przyznajmy przy tym, że religią powszechnie w świecie wyznawaną.

Piłka nożna z ideą sportu amatorskiego nie ma nic wspólnego, jest dziś olbrzymim samonakręcającym się biznesem. A przy okazji w swym najlepszym wydaniu nieprawdopodobnym widowiskiem

Światem wielkich imprez rządzą transmisje telewizyjne, ich programy konstruowane są tak, by mecze mogli oglądać bezpośrednio kibice na niemal wszystkich kontynentach. Największe gwiazdy i wirtuozi futbolu z Messim na czele negocjują kontrakty, na mocy których zarabiać mają ponad 30 milionów euro rocznie, do tego wpływy z reklam. Czy się to komuś podoba czy nie, piłka nożna z ideą sportu amatorskiego nie ma nic wspólnego, jest dziś olbrzymim samonakręcającym się biznesem. A przy okazji w swym najlepszym wydaniu nieprawdopodobnym widowiskiem. Jego dramaturgia, generowane napięcie − mówię to, bo sam jestem kibicem − przewyższają najlepszy thriller. Kino może jedynie próbować dać tego ekwiwalent. Dysponuje możliwością kondensacji, zbliżenia, skrótu, ale i tak stoi po prawdzie na straconej pozycji.

UCIECZKA DO ZWYCIĘSTWA, reż. John Huston

Dlatego filmów piłkarskich jest tak mało i zwykle sama gra znajduje się w nich na drugim planie. Nawet w głośnej „Ucieczce do zwycięstwa”, którą podpisał jako reżyser wielki John Huston, mecz pomiędzy jeńcami a niemieckimi żołnierzami staje się tylko pretekstem do opowiedzenia o kulisach ucieczki z nazistowskiego obozu. Nie tylko dla fanów piłki ma jednak znaczenie, iż obok Maxa von Sydow, Michaela Caine’a oraz obsadzonego w głównej roli Sylvestra Stallone’a wystąpili w nim prawdziwi mistrzowie futbolu tamtego czasu (koniec lat 70., film jest  roku 1981) – Brazylijczyk Pele, Osvaldo Ardiles z Argentyny, Anglik Bobby Moore, wreszcie last but not least nasz Kazimierz Deyna.

W „Piłkarskim pokerze” pojawia się świetny napastnik Dariusz Dziekanowski i równie dobry bramkarz Józef Wandzik, jako emblemat czasów wielkości polskiej piłki przez chwilę jest też na ekranie wielki trener, twórca potęgi Orłów, Kazimierz Górski. Janusz Zaorski z sukcesem pokazuje fragmenty meczów, ale gros najważniejszych zdarzeń dzieje się poza murawą boiska. W kuluarach rozgrywek dochodzi do machlojek i grubszych przekrętów, tam przekupuje się sędziów i ustawia wyniki. Nawet po latach film Zaorskiego ogląda się świetnie i aż szkoda, że mimo planów nie doczekał się on kontynuacji. Łatwo domyślić się, że i dzisiejszy światek polskiej piłki nożnej byłby dla niej wdzięcznym tematem. Może jednak kiedyś…

PIŁKARSKI POKER, reż. Janusz Zaorski / Filmoteka Narodowa

W „Gwiazdach” futbol zajmuje istotne, ale nie najważniejsze miejsce. W centrum jest historia Jana Banasia (Mateusz Kościukiewicz). Był znakomitym skrzydłowym, ale nie zrobił kariery na miarę swoich możliwości i aspiracji. Syn Ślązaczki Anny (Magdalena Cielecka) i Niemca Hansa (Paweł Deląg) naprawdę nazywał się Heinz-Dieter Banas, polsko-niemieckie pochodzenie naznaczyło jego los. U szczytu piłkarskiej kariery, podczas jednego z wyjazdów trafił na ojca, który wcześniej opuścił rodzinę, a ten załatwił mu angaż w słynnym FC Koeln.

Banaś uciekł więc za żelazną kurtynę, licząc, że trafia do raju. Raj okazał się porażką, bo z powodu działań polskiej centrali piłkarskiej i władz na Śląsku został zdyskwalifikowany przez światową federację piłkarską FIFA, a potem krajowi decydenci nie pozwalali mu na wyjazdy z reprezentacją za zachodnią granicę, co zagrodziło mu drogę na olimpiadę w 1972 roku oraz niemiecki Mundial dwa lata później i de facto złamało karierę. W filmie Kidawy-Błońskiego Janek zasiada na trybunach podczas słynnego „meczu na wodzie” między Polską a RFN we Frankfurcie podczas wspomnianych Mistrzostw Świata, po czym trafia na policyjny komisariat. Przed komisarzem (Adam Woronowicz), jak się okazuje też pochodzącym ze Śląska, spowiada się z całego życia. W drugim pomieszczeniu funkcjonariusze emocjonują się wielką grą. Za chwilę Jan Tomaszewski obroni rzut karny wykonywany przez Uli Hoenessa, potem gola na wagę zwycięstwa Niemców strzeli Gerd Mueller. Taka jest rama prowadzonej przez Jana Kidawę-Błońskiego opowieści.

Po Ryszardzie Riedlu i Pawle Jasienicy reżyser „Gwiazd” dopisał do galerii swoich bohaterów kolejną nietuzinkową postać − Jana Banasia, wybitnego piłkarza, którego karierę złamało pochodzenie

Autor „Różyczki” powraca w niej na Śląsk, od familoków po reguły rządzące ówczesną śląską piłką z fikcyjnymi etatami dla zawodników Górnika Zabrze w kopalniach, lejącym się strumieniami alkoholem oraz niekończącym się imprezami, gdyż sportowi idole byli wówczas również prawdziwymi królami nocnego życia. Mamy fragmenty drogi Górnika do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, w którym przegrał z Manchesterem City, co do tej pory jest największym w historii sukcesem polskiego klubu. W związku z tym, a także pokazywanymi we fragmentach meczami reprezentacji (wciąż toczy się spór o to, kto strzelił gola w spotkaniu eliminacji Mundialu z Anglią na Stadionie Śląskim w Chorzowie: Banaś, Robert Gadocha czy Lesław Ćmikiewicz) słychać z ekranu jedyny w swoim rodzaju komentarz Jana Ciszewskiego, co samo w sobie wywołuje nostalgię.

Sebastian Fabijański i Karolina Szymczyk w GWIAZDACH / fot. Robert Jaworski

Dla Jana Kidawy-Błońskiego faktografia jest tylko punktem wyjścia i podbudową dla opowiadanej historii. Dlatego dopisuje Banasiowi trudną przyjaźń z Ginterem (Sebastian Fabijański), z którym od dzieciństwa rywalizuje o tę samą kobietę − piękną Marlenę (Karolina Szymczyk), stąd rodzajowe scenki skomponowane tak, aby oddać brudny koloryt Śląska lat 60. i 70. poprzedniego wieku. Kibica piłkarskiego być może rozczaruje fakt, iż futbolu w tym filmie nie jest tak dużo, ale autorowi „Skazanego na bluesa” zależało na czymś innym. Chciał do galerii swych bohaterów dopisać kolejną − po Ryszardzie Riedlu i (w zawoalowanym wydaniu) Pawle Jasienicy − nietuzinkową postać.

—Jacek Wakar

czytaj więcej o Janie Kidawie-Błońskim