CZŁONKOWIE


Jagoda Szelc / fot. Sonia Szostak

Zdobywczyni nagrody za najlepszy debiut reżyserki i scenariusz na Festiwalu Filmowym w Gdyni w 2017 roku. Nominowana do Paszportu „Polityki”.  Jagoda Szelc to artystka mająca wszelkie atrybuty do pozostania jedną z wielkich polskiego kina: od wielkiej charyzmy i uporu, przez magnetyczną siłę przyciągania ciekawych współpracowników po wielkie zdecydowanie i determinację.

 

filmpolski.pl

 

imdb.com


Jagoda Szelc

Szturmem zdobyła Festiwal Filmowy w Gdyni w 2017 roku. Za swój debiutancki film „Wieża. Jasny dzień”, zrealizowany jeszcze przed ukończeniem Szkoły Filmowej w Łodzi, zdobyła nagrodę za najlepszy debiut filmowy oraz za najlepszy scenariusz. Film podzielił krytykę i widzów jednak wszyscy byli zgodni co do jednego: to jeden z najbardziej oryginalnych polskich debiutów XXI wieku., emanacja nowej wrażliwości wizualnej. Narodziny wielkiego talentu.

Szelc swoją artystyczną drogę rozpoczynała jednak nie w kinie, ale na Wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych, na wydziale grafiki.

„Od razu wiadomo było, że graficzki to raczej ze mnie nie będzie.  Dobry grafik robi wokół siebie porządek, a ja cały czas robiłam wokół siebie bałagan. ‑ mówi reżyserka ‑ Byłam wybitnie nieutalentowana w kierunku grafiki, więc większość czasu spędzałam na malarstwie, w pracowni profesora Nicola Nascova. To był ciekawy czas dzięki niemu. Kocham malować, ale też coraz silniej docierało do mnie, że malarstwo jest bardzo elitarne, nie trafia do każdego. Malarstwo kończy się samotnością i wymaga innej siły.”

Po studiach w Akademii pozostała jej fascynacja malarstwem oraz duża wrażliwość na obrazy, umiejętność myślenia symbolami, kreowania przestrzeni wizualnej, świadomość kompozycji. Wymieniając inspirację i twórców, których uważa za mistrzów, o reżyserach mówi w drugiej kolejności. Na pierwszym miejscu wymienia właśnie malarzy: Jana Van Der Pola, Willema de Kooninga, Aleksandrę Waliszewską, Alex Urban, Huberta Pokrandta.

W ich pracach docenia kunszt, ale też intelekt i lata dochodzenia do swojej wypowiedzi artystycznej. Postawę artystyczną polegającą na ciągłym kwestionowaniu własnej twórczości. Podziwiając piękno dzieł malarskich, nieraz powstających wiele lat, z pewnym lękiem myśli o długość życia tych obrazów, ich ponadczasowości. To kolejna rzecz, która skierowała ją na drogę kina: „Czuję, że w czasach, gdy każdy nosi ekran w kieszeni, film jest  mniej obarczony ciężarem i odpowiedzialnością. Niknie w zalewie innych treści audiowizualnych, można go zawsze schować, odłożyć na półkę, nie trzeba go palić – jest bardziej ulotny. A ja nie chciałabym, żeby coś po mnie zostało. Chciałabym, żeby nic nie zostało.”  tłumaczy swój wybór.

Jagoda Szelc to artystka mająca wszelkie atrybuty do pozostania jedną z wielkich polskiego kina: od wielkiej charyzmy i uporu, przez magnetyczną siłę przyciągania ciekawych współpracowników po wielkie zdecydowanie i determinację

Studia w Akademii, a zwłaszcza samotność jaka towarzyszy malarzom w ich pracy, szybko okazały się rozbieżne z jej energią. Reżyserce brakowało poznawania nowych ludzi, czerpania inspiracji ze współpracy. Chciała być ciągle konfrontowana nowymi pomysłami i ideami. To właśnie w pracy zespołowej widziała możliwość rozwoju artystycznego, tworzenia dzieł kongenialnych. Dlatego po dyplomie na ASP zdecydowała się na studia w Szkole Filmowej w Łodzi.

„Nie żałuję trzech sekund spędzonych w tej szkole. – Z pewną przesadą, ale mogę powiedzieć, że decyzja o studiach tam uratowała mi życie. Ale to była duża próba charakteru, ciągłe poddawanie się krytyce osobistej i artystycznej. Mam poczucie, że Szkoła Filmowa nauczyła mnie mówić. Z czasów Akademii poza żartami nie pamiętam żadnych rozmów. To Łódzka szkoła zrobiła ze mnie dorosłą osobę. W końcu się zestarzałam jak trzeba. Teraz ze zdziwieniem patrzę na czterdziestolatków, którzy nadal mają dzień dziecka, a śmierć wydaje im się odległa. Zaskakuje mnie ich dobre samopoczucie w świecie gdzie piwo filtruje się przez proszek rybny, żelki robi ze świńskiej żelatyny, gdzie śmierć jest wszechobecna. W Łódzkiej szkole można dużo się nauczyć, oczywiście wszystko zależy od tego ile umie się samemu ukraść. Ja umiem słuchać… chociaż przyznam, że nie zawsze tego, czego chcieliby nauczyciele.”

Do Szkoły trafiła z mglistym pojęciem o pracy reżyserki filmowej. Nie kończyła żadnych kursów przygotowawczych, plan filmu dokumentalnego, który złożyła w teczce był jedynym planem filmowym na jakim była. Na pierwszym roku postanowiła szybko nadgonić dystans do bardziej doświadczonych studentów z roku. Wzięła udział we wszystkich możliwych realizowanych w szkole produkcjach. Postanowiła poznać od środka wszystkie role przy produkcji filmu. W bazie filmpolski.pl przy jej nazwisku pojawiają się nie tylko filmy, które reżyserowała czy do których pisała scenariusz, ale także takie, w których była montażystką, kierowniczką planu, charakteryzatorką, autorką dźwięku na planie. Czasami po prostu przychodziła przyglądać się pracy innych, obserwować dynamikę pracy przy filmie.

„Przed egzaminem do Filmówki ani razu nie byłam na planie filmowym. Oczywiście zrobiłam swoją etiudę żeby się dostać, ale to była amatorka. W porównaniu z innymi studentami, którzy kończyli Przedszkole Filmowe przy Szkole Wajdy lub mieli większe doświadczenie w pracy na planie byłam zupełnie zielona. Postanowiłam więc nadrobić…  wszystko. Chodziłam za wszystkimi kolegami, którzy robili etiudy, tylko żeby znaleźć się na planie. Nawet jako klapserka czy sekretarka planu. Trochę jak amerykański biznesmen: od portiera do milionera, chciałam poznać każdy szczebel. Musiałam wiedzieć co robi script na planie, jak działa ta maszyna. Więc na początku nosiłam kable i przynosiłam kawę. I jestem z tego dumna.”

Jagoda Szelc chciała się uczyć i wiedziała czego chce. Pracując nad własnymi etiudami poczuła wielką odpowiedzialność  zarówno za film jak i za zespół. Wspomina, że kiedy szła na pierwszy własny plan filmowy na zmianę pociła się i było jej zimno. Swoje szkolne filmy traktowała  jednak czysto warsztatowo. Jak naukę zawodu, sprawdzenie się. Badanie czy to, co nakręci w ogóle uda się zmontować, czy sprosta wymogom narracyjnym i zapanuje nad czasem ekranowym. Szukała, eksperymentowała, otworzyła się na porażki. Za prawdziwy sukces uważa to, że po skończonej pracy całość zespołu rozchodziła się w dobrych nastrojach. Mimo, że jej etiudy zdobywały nagrody na festiwalach (między innymi Tallin, Forth Worth, Monaco) mówi o nich jako o ćwiczeniach, a nie o pełnowartościowych filmach.

Jagoda Szelc / fot. Sonia Szostak

Szkoła Filmowa w Łodzi to jednak nie tylko spotkanie z innymi studentami, ale przede wszystkim zderzenie z Mariuszem Grzegorzkiem, rektorem Szkoły. Reżyser stał się dla Szelc partnerem do dyskusji i mistrzem. Od niego nauczyła się warsztatu reżyserskiego, ale przede wszystkim wielkiej miłości i bezkompromisowości w sztuce. To on powiedział jej, że filmy mogą być nieudane, ale nie mogą być falsyfikatami. Mają być z „dobrego korzenia”.

„Oczywiście najwięcej nauczyłam się u Grzegorzka. Do teatru nie chciał mnie wziąć, ale wziął mnie do filmu ‑ pracowałam jako druga reżyserka przy Śpiewającym obrusiku. Sama się tam wprosiłam, tak długo go męczyłam, że w końcu mnie zatrudnił. Chyba trochę dla świętego spokoju.” 

„Śpiewający obrusik”, to film dyplomowy, który Grzegorzek zrealizował ze studentami wydziału aktorskiego. „Obrusik…” okazał się sukcesem: wygrał Złoty pazur – Nagrodę Główna w gdyńskiej sekcji Inne Spojrzenie. Szelc w Grzegorzku widzi wielkiego artystę i wizjonera: osobę jedyną w swoim rodzaju. Czerpie od niego dużo i chętnie podkreśla, że bez jego wsparcia jej debiutancki film „Wieża. Jasny dzień” najpewniej by nie powstał.

Moment studiów Jagody Szelc w Szkole Filmowej pokrywa się ze zmianą wieloletniej polityki Szkoły. Przez dekady jedynym pełnometrażowym filmem zrealizowanym w jej murach pozostawał „Rysopis” (1964) Jerzego Skolimowskiego (Skolimowski w pewien sposób obszedł politykę Szkoły ‑ połączył w pełnometrażową całość kilka swoich etiud). Po objęciu funkcji rektora Grzegorzek postawił to zmienić. Z funkcjonującego przy szkole Studia Indeks uczynić czynną firmę producencką ułatwiającą szkole kształcić bardziej przygotowanych do rynkowych zmagań absolwentów. Film Szelc był w pewnym sensie pionierskim przedsięwzięciem, nie tylko dla reżyserki, ale też dla zespołu Indeksu.

„Producentem mojego filmu był Indeks – oczywiście Grzegorzek był architektem tego przedsięwzięcia. W pewnym sensie wytyczaliśmy nowe ścieżki, nie było typowych producenckich obostrzeń, nikt mi nie kazał obsadzać gwiazd, nikt nie marszczył czoła kiedy powiedziałam, że muszę mieć trzy tygodnie prób w lokacji. Inna sprawa, że Grzegorzek powiedział mi, że mam sobie nie myśleć, że zrobienie tego filmu oznacza, że dostanę dyplom…”

„Wieża, Jasny dzień” jest przykładem wielkiego sukcesu takiego myślenia o roli szkoły. Film jest błyskotliwym połączeniem odważnego kina autorskiego z kinem gatunkowym. Czymś, na co niezmiernie trudno byłoby debiutantce zdobyć finansowanie w normalnym obiegu. Pobrzmiewają w nim elementy kina grozy, thrillera. To film z innym kodem genetycznym niż reszta kina polskiego. Wypływa raczej z odważnych eksperymentów formalnych spod znaku Carlosa Reygadasa czy Harmony’ego Korine’a.

W swoim debiutanckim filmie Jagoda Szelc świadomie buduje nieoczywisty świat zachowując w nim niezmiernie przekonujący, bardzo rzadko spotykany w rodzimej kinematografii naturalizm.

Szelc świadomie buduje nieoczywisty świat zachowując w nim niezmiernie przekonujący, bardzo rzadko spotykany w rodzimej kinematografii naturalizm. Wybór mało znanych aktorów i nawiązujące do kina dokumentalnego zdjęcia Przemysława Brynkiewicza (brak kontrplanów, kamera z ręki śledząca bohaterów) skontrapunktowane są impresyjnymi obrazami snów postaci, a efekt udziwnienia potęguje rewelacyjnie poprowadzona sfera przestrzeni dźwiękowej filmu. Impresyjne wstawki zdradzają specyficzną wrażliwości wizualną reżyserki. Te sceny śmiało mogłyby by prezentowane w galeriach sztuki jako wielkoformatowe projekcje wideo.

Debiut Jagody Szelc podzielił publiczność festiwalu w Gdyni, gdzie miał premierę. Najczęściej zadawanym pytaniem było: O co chodzi? Co tu się dzieje? I to pytanie jest paradoksalnie największą miarą sukcesu filmu i zarazem znakiem czasów w polskim kinie. Szelc razem z takimi reżyserami jak Kuba Czekaj, Michał Marczak i Tomasz Wasilewski wyrastają na awangardę polskiego młodego kina poszukującego – głos pokolenia urodzonego w latach 80tych. Twórców budujących swój własny język bez oglądania się na to, co było przed nimi. Bez skostniałego liczenia się z tym, co trzeba, a czego nie wolno. Robią co chcą i co czują. A widz będzie się zmieniał dzięki nim.

Szelc stara się trzymać dystans do sukcesu filmu. Podkreśla, że dla niej ważne są próby wychodzenia ze sfery komfortu, działanie uczciwie.

„Wszystko co najgorsze w tym świecie, pochodzi z ambicji. – mówi reżyserka – Nie mam ambicji finansowych, nie mam ambicji bycia w mainstreamie, nie muszę słuchać, że jestem najmądrzejsza, najpiękniejsza. Zależy mi na tym, żeby dochodzić do tego kim jestem, mylić się, ale się rozwijać. Prawda to ziemia bez drugich ścieżek.”

Po sukcesie w Gdyni reżyserka złożyła podanie o przywrócenie do Szkoły Filmowej. Na czas realizacji „Wieży….” została zawieszona w prawach studentki. Wkrótce wraca na plan filmowy, będzie reżyserować dyplom studentów aktorstwa pod tytułem „Monument”.

„Plan jest specyficznym miejscem, a film patriarchalnym światem. – uważa  – A ja nie mam ochoty udawać w pracy faceta. Nie chcę być ojcem filmu, tylko jego matką. Pamietajmy, że w Polsce mało można zdziałać jako kobieta, ale sporo jako matka.”

Rozwija dwa kolejne pomysły na film: w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej złożyła scenariusz „Delikatny balans terroru”, o którym mówi, że skręca mocno w stronę „Twilight Zone”. Ma pomysł na jeszcze jeden duży film… i to tyle. Mówi, że nie jest filmowcem, ale chce zrobić ten konkretny film, a później zobaczymy.

„Te filmy, które napisałam chcę zrobić na pewno, nic za wszelką cenę. Nie zależy mi na tym, żeby ktoś na moim grobie wyrył: BYŁA REŻYSERKĄ. Jest coś dziwnego w wykonywaniu jednego zawodu.”

Jedno jest pewne: Jagoda Szelc to artystka mająca wszelkie atrybuty do pozostania jedną z wielkich polskiego kina: od wielkiej charyzmy i uporu, przez magnetyczną siłę przyciągania ciekawych współpracowników po wielkie zdecydowanie i determinację.

— Tomasz Kolankiewicz
Filmografia

2017 „Wieża. Jasny dzień” – film fabularny

Nagrody

2017 Wieża. Jasny dzień

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni — Nagroda Onetu “Odkrycie Festiwalu”

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni — Nagroda za debiut reżyserski

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni — Nagroda za scenariusz