AKTUALNOŚCI


„Pokot” w mrowisko

Nowy film Agnieszki Holland podzielił widzów i krytykę na przeciwstawne obozy. Stało się tak, że stosunek do „Pokotu” wyszedł daleko poza ramy oceny artystycznego dzieła. Ataki na obraz były równoznaczne z akceptacją współczesnej Polski, w której jeden z ministrów z pogardą i kpiną wypowiada się o wegetarianach i rowerzystach.  

Andrzej Grabowski i Kamil Bosak w filmie “Pokot” / fot. Robert Pałka

Z uporem godnym lepszej sprawy mieszano w nich ekranową fikcję z rzeczywistością, oburzając się, że Holland i autorce powieściowego pierwowzoru „Pokotu” Oldze Tokarczuk bliższy jest los zabijanych podczas legalnych polowań zwierząt niż mordowanych w odwecie ludzi. Obrona reżyserki wyszła blado, jakby stała się przykrym  obowiązkiem tej części opinii publicznej, która uważa Agnieszkę Holland za rzeczniczkę swych poglądów, bezkompromisowo wygarniającą władzy niewygodne kwestie prosto w oczy.

Nawet Srebrny Niedźwiedź na festiwalu w Berlinie nie skierował dyskusji o „Pokocie” na właściwe, bo dotyczące samego filmu i jego artystycznej rangi, tory. Telewizja publiczna nie raczyła jej odnotować, inne media z sukcesu artystki się cieszyły, ale od filmu wyraźnie dystansowały. Skutek jest taki, że „Pokot” stał się najgłośniejszą polską premierą pierwszych miesięcy 2017 roku, mimo że nie doczekał się chyba żadnej, pozbawionej niezdrowych emocji, analizy.

Agnieszka Mandat w filmie “Pokot” / fot. Robert Pałka

Może dlatego, że „Pokot” wymyka się jednoznacznej ocenie. Rzecz nie w jakości samego filmu, ale w tym, że Holland rezygnuje tym razem z prostolinijności, mnożąc przed widzem różnego rodzaju zasadzki. Zaczyna się to od klasyfikacji gatunkowej obrazu, bo rzadko kiedy są z nią aż takie kłopoty. Inna rzecz, że coś podobnego miało miejsce już w przypadku powieści Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, a właśnie ona posłużyła za pierwowzór, pisanego przez obie autorki scenariusza. Książka przypominała osadzony w surowych realiach nieubłaganej przyrody thriller, ale za nic miała wymogi konwencji. Za chwilę zaś przesuwała się w rejony odrealnionej baśni, każącej powątpiewać, czy wszystko, o czym czytamy, dzieje się naprawdę. Może być przecież również wytworem trochę rozwichrzonej wyobraźni.

Obserwujemy świat, który wypowiedział wartościom posłuszeństwo i wypadł z ram. Główna bohaterka filmu swoimi sposobami, choćby i w imię zasady „cel uświęca środki” – przywraca mu utraconą równowagę

Z filmem dzieje się podobnie. Z początku zdaje się on ekologicznym thrillerem, kręconym po to, aby piętnować powszechne przyzwolenie na zgodne z prawem kłusownictwo. Mamy więc polowania, a prym w nich wiedzie małomiasteczkowa elita. Lokalni szemrani biznesmeni mają w kieszeni policjantów, idą ramię w ramię z miejscowym księdzem, pieczętując niejako odwieczny polski sojusz gangstera, wójta, strażników prawa i plebana.

Reżyserka podrzuca niby niewiele znaczące szczegóły, dopiero z czasem odkryjemy ich drugie dno, niczym w klasycznym poszlakowym kryminale. Całość zostaje podzielona na kolejne miesiące niczym rozdziały w filmach Larsa von Triera, z przyporządkowanymi do nich sezonami na odstrzał kolejnych gatunków zwierząt. Kiedy się jednak wydaje, iż poruszamy się po oswojonym gruncie, Holland zmienia trop, choćby poprzez odrealnione w formie retrospekcje. Rzecz traci zatem wyraźne kontury, stając się może koszmarną fantasmagorią, zakorzenioną w dawnych traumatycznych przeżyciach bohaterów. Obrazy konających zwierząt, ich krew zabarwiająca czerwienią śnieg, przywodzą na myśl dla odmiany antyutopię o świecie odwiecznej, rządzącej się naturalnymi prawami przyrody, bezceremonialnie niszczonej ingerencjami człowieka.

Andrzej Grabowski i Agnieszka Mandat w filmie “Pokot” / fot. Robert Pałka

Znaczące, że rym do takiej historii Holland znalazła w osadzonej w Kotlinie Kłodzkiej książce Tokarczuk, chociaż zapewne mogłaby umieścić ją gdzie indziej, a film nakręcić za znacznie bardziej imponujący budżet, przy nieporównywalnie większych możliwościach realizacyjnych. „Pokot” jest jednak opowieścią niezwykle mocno osadzoną w klimacie Kłodzka i okolic, co zawdzięcza zapewne Tokarczuk, mieszkającej na stałe w Nowej Rudzie.

Powie ktoś może, że mieszkańców ukazano tu w najgorszym świetle, a więc film wyrządził temu miejscu niedźwiedzią przysługę. To jednak bardzo krótkowzroczne spojrzenie. Można bowiem patrzeć na film niczym złamany goryczą hymn na cześć tych ziem, ich urody, odwiecznego rytmu tutejszego życia, małego miasteczka, które jak w utrzymanych w zupełnie innym tonie obrazach Andrzeja Barańskiego staje się całkiem osobnym mikrokosmosem.

Wszystko to da się zobaczyć w filmie Agnieszki Holland, ale mnie ‑ po jego dwukrotnym obejrzeniu ‑ najbardziej istotna jest inna jego warstwa. „Pokot” odbieram bowiem jako dziwny moralitet. W jego centrum mamy niejaką Duszejko (Agnieszka Mandat, wybitna aktorka Narodowego Starego Teatru w Krakowie, dotychczas znana przede wszystkim z wybitnych ról w spektaklach Krystiana Lupy). Duszejko to Duszejko – zabrania, by nazywać ją imieniem Janina.

Żyje w chacie na skraju lasu, z dwiema sukami, do których zwraca się „dziewczyny” i traktuje jak rodzone córki. Niegdyś budowała mosty gdzieś w Libii i jeszcze dalej, a teraz ma godziny angielskiego w szkole podstawowej. Dzieciaki ją uwielbiają, ale dyrektorka daje do zrozumienia, żeby nie przesadzała z niekonwencjonalnymi metodami nauczania, bo zatrudniając ją ‑ przy zaawansowanym wieku ‑ i tak wyświadczyła kobiecie niezasłużoną przysługę.

Agnieszka Mandat w filmie “Pokot” / fot. Robert Pałka

Przez otoczenie Duszejko postrzegana jest jako nieszkodliwa wariatka. Bombarduje policję listami na temat polowań, próbuje apelować do sumienia księdza, ale przychodząc do niego po duchową podpowiedź, słyszy coś, co ostatecznie burzy w niej krew. Niektóre sceny dają pretekst, by traktować bohaterkę „Pokotu” trochę tak, jak jej antagoniści. Kto przy zdrowych zmysłach, szukając w torbie telefonu, wysypuje całą jej zawartość na środku ulicznego przejścia dla pieszych?

Tak to wygląda na pierwszy rzut oka, ale Duszejko to postać zagadkowa. Czasem w ataku na bezduszność otoczenia wpada w histeryczne reakcje, ale umie planować z zimną logiką. Przypomina wywiedzionego z rosyjskiej tradycji jurodiwego ‑ świętego szaleńca, wiedzącego i widzącego więcej niż skupione na codzienności otoczenie. Duszejko jest kimś takim, żyjąc według własnego porządku, z wyrytym w sobie na trwałe porządkiem wartości. Obserwuje świat, który wypowiedział wartościom posłuszeństwo i wypadł z ram. Ona zaś ‑ swoimi sposobami, choćby i w imię zasady „cel uświęca środki” – przywraca mu utraconą równowagę.

Pociąga mnie taki odbiór „Pokotu”, bo mocno wpisuje się w całą twórczość Agnieszki Holland. Zwykle stawała ona po stronie jednostki, starając się przywrócić jej utraconą godność albo wręcz uświadomić, że ją posiada. Weźmy pierwszych, przychodzących na myśl. Kimś takim był umacniający się w swej wierze, ale nie umiejący sprostać fizycznej miłości ksiądz Frank Shore (Ed Harris) z filmu „Trzeci cud”, a jeszcze bardziej Socha, bohater „W ciemności”. On, zwykły, przytwierdzony do ziemi Polak, odkrywa w sobie bohatera, ratując Żydów, o których wcześniej mówił wyłącznie z pogardą. Tyle że teraz zrozumiał, że tak trzeba. I stał się większy niż życie.

Nie pierwszy raz film Agnieszki Holland prowokuje do burzliwych dyskusji, artystce o jej pozycji już niepotrzebne są mdłe laurki. Nagrodę podczas Berlinale dostała za „otwieranie nowych perspektyw w sztuce filmowej”. Dla indywidualności obecnej w świecie kina od ponad czterech dekad to musi być znaczące i bardzo satysfakcjonujące uzasadnienie

Duszejko z „Pokotu” zapewne bardziej od nich irytuje, czasem zadziwia irracjonalnymi zachowaniami. Jednak takie ustawienie bohaterki daje jej siłę i nie pozwala na jednoznaczny stosunek. Inna rzecz, iż jej nazwisko stało się hasłem, zawierającym w sobie konglomerat cech bardzo potrzebnych dzisiejszym kobietom. Nie bez przyczyny przywołała je w wiecowym kontekście Sylwia Chutnik podczas protestu polskich kobiet 8 marca. „To jest czas Duszejko i takich jak ona” – wzywała.

Nie pierwszy raz film Agnieszki Holland prowokuje do burzliwych dyskusji, artystce o jej pozycji już niepotrzebne są mdłe laurki. Nagrodę podczas Berlinale dostała za „otwieranie nowych perspektyw w sztuce filmowej”. Dla indywidualności obecnej w świecie kina od ponad czterech dekad to musi być znaczące i bardzo satysfakcjonujące uzasadnienie. Tak się jednak składa, że do Agnieszki Holland pasuje wyjątkowo. Bo jeśli za coś cenię „Pokot” szczególnie, to za jego nerw, za dynamikę, która udowadnia, że Holland z wściekłością zerwie z siebie szarfę z napisem „klasyk”, nawet jeżeli komuś przyjdzie do głowy ją w ten sposób uhonorować.

—Jacek Wakar

czytaj więcej o Agnieszce Holland