AKTUALNOŚCI


„Serce miłości”: poszerzanie pola walki

Po doskonałym przyjęciu na festiwalach w Rotterdamie i Berlinie można zaryzykować twierdzenie, że najlepszym towarem eksportowym polskiego kina w tym roku nie będzie żadna wysokobudżetowa produkcja, ale skromne acz hipnotyzujące „Serce miłości” Łukasza Rondudy

Swoim drugim filmem znany kurator, związany z warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej, a także autor wielu cenionych prac krytycznych, na dobre zgłasza akces do świata filmu. Jego poprzednie dzieło, kręcony wspólnie z Maciejem Sobieszczańskim „Performer”, był jeszcze trudny do jednoznacznego zakwalifikowania.  Jego bohater, słynny artysta multimedialny, fotograf, autor kontrowersyjnych instalacji i obiektów Oskar Dawicki, na ekranie pojawiał się we własnej osobie. Jak mówi Łukasz Ronduda „samego siebie performował” w otoczeniu profesjonalnych aktorów (m.in. Agata Buzek, Andrzej Chyra, Jakub Gierszał) w rolach postaci z jego prawdziwego otoczenia. „Performer” znajdował się zatem na przecięciu sztuk – będąc filmem i performance’em w jednym.

Serce miłości, reż. Łukasz Ronduda

„Serce miłości” zostało zrealizowane już wedle zasad kina fabularnego. Z gotowym scenariuszem znanego dramaturga Roberta Bolesto („Córki dancingu”, „Ostatnia rodzina”) i świetnymi zdjęciami Łukasza Gutta, które nadają obrazowi nieoczekiwanie futurystyczny sznyt, co dziwi znacznie mniej, gdy przytoczy się słowa reżysera o tym, że wizualnym punktem odniesienia dla osadzonej we współczesnej Polsce opowieści o dwójce łamiących konwenanse artystów był „Blade Runner” Ridleya Scotta. „Serce miłości” to film, gdzie smakować można każdy starannie skomponowany kadr. I okazuje się, że skojarzenie z klasykiem kina science fiction wcale nie jest nie na miejscu.

Wizualnym punktem odniesienia dla osadzonej we współczesnej Polsce opowieści o dwójce łamiących konwenanse artystów był „Blade Runner” Ridleya Scotta

Dwoje artystów to Wojciech Bąkowski i Zuzanna Bartoszek. On jest muzykiem, poetą i artystą wizualnym. Siedem lat temu uzyskał Paszport „Polityki”, a do dziś zdążył wyrobić sobie w polskim świecie sztuki całkiem odrębną pozycję. Jego pasją, co znajduje odbicie na ekranie, stało się odkrywanie paradoksów codzienności, zaglądanie pod jej podszewkę, powtarzanie niby banalnych zdarzeń, aby stały się osobnym, samonapędzającym się performance’em. Właśnie skupienie na barwach codzienności sprawiło, że Bąkowski bywa porównywany do Mirona Białoszewskiego. Z początku Ronduda, który Wojciecha Bąkowskiego dobrze zna, chciał nakręcić film jedynie o nim w konwencji znanej z „Performera”, z nim samym w roli samego siebie.

Ostateczna koncepcja „Serca miłości” jako historii związku Bąkowskiego z Zuzanną Bartoszek, młodą (urodzoną w 1993 roku) poetką, rysowniczką, performerką i pasjonatką tańca vogue, wyłoniła się z rozmów z artystą. I stało się coś nieoczekiwanego. Oglądając „Serce miłości” mamy wrażenie, iż Bartoszek z Bąkowskim dopuścili nas do swego zamkniętego świata, podzielili z nami własnym życiem. Pewnie po części dlatego, że oboje są współautorami – obok Roberta Bolesty – filmowych dialogów. Dodatkowo Bąkowski skomponował muzykę do filmu. To jednak nie wszystko. Ronduda znalazł sposób, aby z kamerą podejść najbliżej jak się da do bohaterów, a z drugiej strony nie zburzyć autonomii ich osobowości. Może najbardziej fascynujące w „Sercu miłości” jest to, że do końca nie wiemy, czy obcujemy z przeżyciami i działaniami Bąkowskiego i Bartoszek wiernie odwzorowanymi na ekranie czy też mamy przed sobą żyrowany przez nich performance, który sam w sobie jest grą, wodzeniem widza za nos, przemyślnie skonstruowaną pułapką.

Serce miłości, reż. Łukasz Ronduda

Wiele w tym zasługi Jacka Poniedziałka i Justyny Wasilewskiej. Mniejsza już o łudzące podobieństwo do rzeczywistych pierwowzorów, podobieństwo tak uderzające, iż ma się wrażenie, że znani z wielu innych ról aktorzy tym razem wręcz stapiają się z bohaterami, przejmują od nich wygląd zewnętrzny, ale i emocje. Dla Justyny Wasilewskiej rola w „Sercu miłości” była wyzwaniem ekstremalnym także dlatego, że chcąc upodobnić się do cierpiącej na choroby autoimmunologiczne Zuzanny postanowiła ogolić się na łyso i pozbawić brwi i rzęs. – Pozbyłam się niemal wszystkich atrybutów kobiecości – wspominała świetna młoda aktorka. Łukasz Ronduda przyznawał zaś, że z innymi aktorami nie mógłby doprowadzić tego projektu do finału. – Poniedziałek i Wasilewska zaangażowali się w „Serce miłości” bez reszty – mówił. – To oni uwiarygodnili historię tych dwojga ludzi, którzy wszystko, co im się w życiu przydarza, próbują przekuć w sztukę. Chcą zachowywać się tak, jakby rzeczywistość wokół w ogóle ich nie dotyczyła. Budują sobie własny świat niczym szklaną bańkę i nie chcą jej opuszczać.

Fenomen nowego filmu Rondudy polega na tym, że stając po stronie artystów, nigdy nie przeistacza się w bezkrytyczną ich pochwałę. Ronduda wraz Bolestą nie mówią bowiem wprost, czy zamknięcie w sobie i świecie własnej sztuki nie skutkuje jedynie zaawansowaną formą narcyzmu, ale jasno stawiają takie pytanie. Mocno wybrzmiewa także w filmie kwestia wzajemnej zależności obojga bohaterów. W pewnym momencie między Wojtkiem i Zuzanną zaczynają rodzić się konflikty – to chyba chwila, kiedy ona zaczyna czuć się świadomą, autonomiczną artystką, a on czuje się władny przejmować jej koncepcje, pomysły, a nawet opowiedziane sny. Bo przecież tak do siebie podobni, że aż wydający się jedną osobą (Łukasz Ronduda nazywa to „obsesyjnym sklejeniem”) w dwóch odbiciach wszystko mieli mieć wspólne. Czy to rzeczywiście możliwe i czy takie podejście nie jest jednostronną uzurpacją?

Siła „Serca miłości” tkwi w parze niezwykłych w każdym calu bohaterów, na ich wzajemnym przyciąganiu i odpychaniu

Reżyser kładzie nacisk na stopniowe wydobywanie się granej przez Wasilewską Zuzanny spod wpływu silniejszego, ustawionego w środowisku partnera. – To także rzecz o swoiście pojmowanej emancypacji młodej artystki – podkreśla. Nie jest jednak tak, by stawał jednoznacznie po stronie Bartoszek, a Bąkowskiego jakkolwiek osądzał. Siła „Serca miłości” tkwi w parze niezwykłych w każdym calu bohaterów, na ich wzajemnym przyciąganiu i odpychaniu. Właśnie one czynią tę opowieść fascynującą nie tylko dla tych, którzy dokładnie wiedzą, kim są Bąkowski i Bartoszek.

Stąd chyba doskonałe przyjęcie filmu w Rotterdamie i po pokazie w ramach sekcji Forum Expanded podczas Berlinale. Z pozoru utrzymane w arthouse’owym duchu „Serce miłości” udowadnia, że takie kino nie jest skazane na okopywanie się w swojej ciasnej niszy. Jest zrozumiałe pod każdą szerokością, bo aby przejąć się opowiadaną przez Łukasza Rondudę historia niepotrzebna jest znajomość kontekstu. Dlatego „Serce miłości” jest rzeczywistym poszerzeniem pola walki, ważnym zarówno dla świata sztuki, jak i kina. Bąkowski i Bartoszek z wyglądu są trochę jak bohaterowie „Matrixa” Wachowskich, co samo w sobie czyni ich hipnotycznymi. Przypominają też chociażby chętnie mitologizowanych przez kino odmieńców ze świata sztuki albo rocka, mimo że w swych biografiach i artystycznych decyzjach są niepowtarzalni. Idole na nowe czasy? Przekonamy się o tym, być może gdy film we wrześniu trafi do polskich kin.

—Jacek Wakar

czytaj więcej o Łukaszu Rondudzie