AKTUALNOŚCI


Sztuka wygrywa z miłością

On jest uznanym artystą, ona w świecie sztuki stawia pierwsze kroki. „Serce miłości” Łukasza Rondudy to opowieść o związku Wojtka Bąkowskiego i Zuzanny Bartoszek. Melodramat na styku fabuły i dokumentu. „Oboje swoje miłosne i życiowe zawirowania przekształcają w sztukę – ona w instalacje, on w performance. Pojawia się tylko kwestia, kto szybciej to wykorzysta”, mówi reżyser przy okazji kinowej premiery filmu.

Justyna Wasilewska i Jacek Poniedziałek w „Sercu miłości”, reż. Łukasz Ronduda

Jakub Demiańczuk: Twój pierwszy film, „Performer” był charakterystyczny dla zjawiska, które z Jakubem Majmurkiem określiliście jako „Kino-sztuka”. „Serce miłości”, choć osadzone w świecie artystów, to poszukiwania w nieco innym kierunku. 

Łukasz Ronduda: „Kino-sztuka” to zjawisko hybrydyczne. „Performer” łączył obie rzeczywistości sztuki i kina, one tam wręcz ze sobą walczyły. Tym razem chciałem, żeby sztuka była jednak podporządkowana fabule, emocjom, temu, co chciałem opowiedzieć o miłości i związku dwojga artystów. „Serce miłości” wyrasta z tego zjawiska, ale jest filmem, który już autonomicznie funkcjonuje w polu kina.

To wciąż film arthouse’owy, a jednocześnie na podstawowym poziomie jest to kino gatunkowe, melodramat o miłości niszczonej przez sztukę i ambicje. Bawisz się gatunkowymi kliszami. Scena szpitalna w stereotypowym melodramacie kończy się wiadomością o rychłej śmierci jednego z bohaterów. W „Sercu miłości” jest ważna dla zrozumienia ich relacji, ale nie stanowi przełomowego momentu fabuły. 

Na planie mówiliśmy nawet, że kręcimy melodramat, a w filmie pojawia się cytat ze „Znachora”… Tyle że w klasycznym melodramacie przeszkoda dla kochanków pochodzi ze świata zewnętrznego. Tu mamy parę, która walczy z przeszkodą wewnątrz nich samych. Z czymś, co ich zbliża do siebie, ale jednocześnie rozsadza ten związek od środka.

Jak w ogóle doszło do realizacji tego filmu?

Po „Performerze” szukałem tematu, a Wojtek Bąkowski był jednym z bohaterów, którzy wydawali mi się bardzo filmowi. Ma wielką charyzmę, jest fascynująca postacią. W Poznaniu, za czasów grupy Penerstwo, był blokersem, królem miasta, gdy się tam do niego jeździło, oprowadzał po dzielnicach, pokazywał jakieś niesamowite rzeczy na klatkach schodowych, widoki z dziesiątego piętra na jakieś świecące punkty na horyzoncie. Ale jego biografia nie wystarczała, wciąż nie było w niej tematu na film. Przynajmniej do czasu, gdy związał się z Zuzanną. Nad scenariuszem pracował już wtedy ze mną Robert Bolesto i wspólnie dostrzegliśmy ich podobieństwo nie tylko fizyczne, lecz także duchowe i emocjonalne. Poczuliśmy, że to nam pozwala powiedzieć coś o współczesnych uczuciach. To specyficzne bliźniactwo Wojtka i Zuzanny, ich sklejenie, stało się dla nas symbolem miłości w czasach narcyzmu. Pretekstem do zadawania pytań, czy kochamy konkretną osobą dlatego, że ona spełnia jakieś nasze potrzeby? A może dlatego, że jest naszym odbiciem? I czy w ogóle bylibyśmy zdolni do pokochania kogoś skrajnie odmiennego od nas samych?

Oboje blisko z wami współpracowali podczas pisania scenariusza.

„Serce miłości” powstawało na styku filmu dokumentalnego i fabularnego. Robert Bolesto wszystkie sceny oparł na wydarzeniach z ich życia, na rozmowach, punktem wyjścia zawsze była jakaś prawda. To bardzo trudna sytuacja: obserwowanie rzeczywistości i referowanie jej niemal jeden do jednego. Ona wpływała na film, lecz zarazem fabuła wpływała na rzeczywistość. Jedno i drugie się nakładało na siebie. Podam przykład: w filmie Zuzanna bierze udział w wystawie grupowej, wymyślonej specjalnie na potrzeby scenariusza. I w czasie, gdy mieliśmy premierę na festiwalu w Berlinie, prawdziwa Zuzanna debiutowała na wystawie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Tak jakby obie – ta filmowa i ta realna – szły łeb w łeb. W tym samym czasie debiutowały w przestrzeni publicznej. Ta bliskość życia i kreacji bardzo mnie w podobnych projektach fascynuje, podobnie było w przypadku „Performera”. Jakimś punktem odniesienia były dla mnie z pewnością „Przypadek Pekosińskiego” Grzegorza Królikiewicza i kreacyjne dokumenty Wojciecha Wiszniewskiego, jednak mój film to jeszcze inne zderzenie faktu i fikcji. A dla Zuzanny i Wojtka to w ogóle było coś więcej niż film. Raczej jakiś projekt życiowy, samopoznawczy proces, dzięki któremu mogli samych siebie lepiej zdefiniować.

Justyna Wasilewska w „Sercu miłości”, reż. Łukasz Ronduda

Nie myślałeś o tym, by zagrali samych siebie? Czy to byłoby już za blisko „Performera”? 

Podczas pracy nad filmem oni musieli nam bardzo zaufać, by móc się zwierzać, opowiadać intymne historie. Chcieliśmy uniknąć tego, co Krzysztof Kieślowski nazywał lękiem przed prawdziwymi łzami. W pewnym momencie dochodzisz do wniosku, że musisz użyć fikcji, żeby opowiedzieć prawdę o realnych bohaterach. Że nie masz już prawa męczyć swojego bohatera, zmuszać go do przeżywania najgłębszych emocji przed kamerą, bo to jest nieetyczne. Jacek Poniedziałek długo pracował nad rolą, żeby była bardziej wiarygodna. Głęboko wszedł w proces naśladowania ruchów, motoryki, sposobu mówienia Wojtka. Dostał wręcz na tym punkcie obsesji. Ale gdy zaczęliśmy kręcić, okazało się, że to nie działa. Jest sztuczne, że ten filmowy Wojtek to jakaś kukła. Zdecydowaliśmy się to porzucić, dałem Jackowi wolną interpretację, miał wykreować postać, oczywiście w oparciu o to, co już wcześniej przećwiczył. I gdy wydawało nam się, że odeszliśmy od Wojtka bardzo daleko, to właśnie wtedy Jacek stał się Wojtkiem. Na styku dokumentu i fabuły zadziałała alchemia kina.

A czy Wojtek i Zuzanna mieli wpływ na ostateczny kształt filmu oprócz scenariusza? 

Byli obecni na planie przez cały czas. Praktycznie do ostatniego posiedzenia montażowego rozmawialiśmy z nimi o kolejnych etapach realizacji filmu. Często się zdarzało, że rzeczy, które mi wydawały się mniej istotne, były dla nich bardzo ważne. Na przykład kwestia stylu i wyglądu. Dlatego mamy w „Sercu miłości” taką niezwykłą modę i taniec voguing, który w polskim kinie jest rzadko spotykany, a dla młodego pokolenia jest jednym z ważnych kodów komunikacji. Ktoś, kto ten kod odczyta, będzie miał dodatkowy klucz do interpretacji filmu i zrozumienia jego bohaterów.

Czym jest voguing?

To taniec dla którego wzorem były zdjęcia z magazynów modowych takich jak „Vogue”. Tańczysz tak, jakbyś naśladował modelki prezentujące stroje i biżuterię. Wywodzi się z gejowskiego undergroundu z Harlemu lat 80. Dla ubogich Afroamerykanów, mających zablokowany awans społeczny, bale voguingowe były z jednej strony rodzajem kontestacji, a z drugiej próbą zaznaczenia aspiracji. Wcielali się w role pięknych, bogatych ludzi, na chwilę mogli stać się kimś innym niż są. Później Madonna wykorzystała ten taniec w teledysku do piosenki „Vogue” i w ten sposób wprowadziła go do mainstreamu. Teraz ten taniec jest popularny wśród młodych ludzi z Warszawy. Stracił swój kontekst emancypacyjny, ale ma istotne znaczenie kulturowe, szczególnie dla młodej dziewczyny, która ciągle szuka siebie, jeszcze nie wie, kim chciałaby być, ale na pewno kimś innym. Równorzędną partnerką? Samodzielną artystką? Voguing sprawia, że nawet we własnych oczach może poczuć się wspanialszy. Tak jak na Facebooku czy Instagramie jesteś doskonalszy niż w rzeczywistości. Jako subkultura doskonale opisuje czas mediów społecznościowych. Bo „Serce miłości” to także film o reżimie wizerunku. O tym, że bez przerwy musimy produkować siebie od nowa.

Związek Wojtka i Zuzanny dość szybko zaczyna ich przygniatać. Także dlatego, że konkurują ze sobą jako artyści. 

Oboje swoje miłosne i życiowe zawirowania przekształcają w sztukę – ona w instalacje, on w performance. Pojawia się tylko kwestia, kto szybciej to wykorzysta. Żyjemy w epoce konfesyjnej, coraz bardziej rozmywają się granice między prywatnym a publicznym, wszystko jest wystawione na widok. Sztuka niestety wygrywa z miłością.

Inspiracji szukają m.in. w centrach handlowych. Gdy Zuzanna Bartoszek na łamach „Gazety Wyborczej” opowiedziała kiedyś, że spędza wolny czas w ekskluzywnym centrum Vitkac, internet od razu zapałał świętym oburzeniem. 

W przypadku tej dyskusji ważne było również to, że chodziło o dziewczynę. Polskie społeczeństwo ma zadziwiającą łatwość ataku na młodą kobietę. Jakby były jakieś kody, które określają co młoda dziewczyna może robić, a czego nie. I że może zdecydowanie mniej niż młody facet. Na dodatek wszystkim wydaje się, że mogą ją pouczać. Samodzielna, samostanowiąca o sobie dziewczyna wywołuje agresję.

„Serce miłości” reż. Łukasz Ronduda

„Serce miłości” oglądane dziś wpisuje się w dyskusję o roli i traktowaniu kobiet wywołana akcją #metoo.

Bo to jest opowieść o emancypacji dziewczyny w związku z dominującym partnerem, który uznaje pewne prawa, lecz jednocześnie chciałby je łamać. Oczywiście, Wojtek jest w Zuzannę wpatrzony, ale nie waha się ukraść jej pomysłów do własnej sztuki, chce czerpać jak najwięcej z jej młodości, z jej osadzeniu w popkulturze młodych. Ale ona również zaczyna czerpać z niego, rozpychać się w tym związku. Mieliśmy premierę na festiwalu w Berlinie w lutym i wtedy „Serce miłości” było interpretowane w kontekście Czarnego Protestu. Niemiecka publiczność odczytała film jako opowieść o emancypacji kobiet w Polsce. Mnie zresztą w moich bohaterach fascynuje jej niezależność. Podoba mi się, że oni budują siebie jak chcą. Niczym Mirona Białoszewskiego inspirują ich banalne wydarzenia, właśnie takie jak wizyta w centrum handlowym. A w Polsce gardzimy codziennością. Wszyscy chcą wielkich czynów. Wszystko ma być większe niż życie.

Jak polska sztuka narodowa…

Z badań wynika, że w Polsce ludzie identyfikują się tylko z najbliższą rodziną, a później od razu z narodem i z Bogiem. Powstaje próżnia socjologiczna, nie ma nic pomiędzy. Powoli zaczynają ją wypełniać np. ruchy miejskie, ale to wciąż margines. Zainteresowanie banalnością i codziennością które reprezentują moi bohaterowie okazuje się w tym kraju czymś groźnym albo przynajmniej godnym pogardy. Bo ludzie po prostu nie potrafią żyć. A ten system, który teraz rządzi, nas w tym wzmacnia. Mówi, że gdy wybuchnie wojna, wreszcie będziesz mógł się poświęcić i nadać swojemu bezwartościowemu życiu sens.

Rozmawiał Jakub Demiańczuk

czytaj więcej o Łukaszu Rondudzie

czytaj esej o filmie „Serce Miłości”