CZŁONKOWIE


Filmem „Wszystko co kocham” przetarł polskim filmowcom szlaki na Festiwalu w Sundance. Jego filmy to zawsze powiew świeżości i zastrzyk punkowej energii. Sam mówi, że do kina  chodziło się, by zapomnieć, dlatego najważniejsze w nim są emocje. Jego najnowsza produkcja to serial „Warszawianka” pokazywany na SkyShowtime.

 

filmpolski.pl

 

imdb.com


Jacek Borcuch

„Lubię kino mądre, rozedrgane, bezczelne, wymykające się schematom − mówi mi Jacek Borcuch. I chyba właśnie energia łączy jego filmy. Niezależnego „Kallafiorra” zrealizowanego niemal bez budżetu. Rozgrywające się wśród starych przyjaciół „Tulipany”. Punkowe „Wszystko, co kocham”, które trafiło na festiwal Sundance i zafascynowało młodą widownię. Wreszcie sensualne „Nieulotne”. Bo przecież właśnie bunt i pragnienie ciągłego poszukiwania czegoś nowego przyciągnęły chłopaka z Kwidzyna do sztuki.

Urodził się w 1970 roku. Pytam, jak to się stało, że obaj synowie wojskowego z niewielkiego miasta zostali artystami. „Też się nad tym zastanawiam − śmieje się Borcuch. − Ojciec był zasadniczy i w takim duchu nas chował. Ale wcześnie chodził spać, a wtedy mama rozkładała kołdry w przedpokoju i pozwalała nam oglądać filmy do późna. W dwukanałowej telewizji o 20 leciały radzieckie szmiry, ale po nich − francuska nowa fala, Antonioni, Visconti, Kurosawa. A myśmy to wszystko chłonęli.”

Robi kino mądre, rozedrgane, bezczelne, wymykające się schematom Energia jest tym, co łączy jego filmy

Gdy miał sześć lat, na śmietniku znalazł zdezelowaną gitarę z jedną struną. Zagrał na niej ulubioną melodię matki: temat z ojca chrzestnego. Ona, pielęgniarka, trochę wbrew ojcu zadecydowała: zarówno Jacek, jak i młodszy Daniel (dziś ceniony kompozytor) pójdą do szkoły muzycznej. Z wiekiem jednak Borcuch nie odnalazł się w piłowaniu klasycznych fug i doskonaleniu warsztatu.

− To był czas szaleństwa − wspomina. − Nie dam sobie wmówić, że lata 80. to tylko bieda, syf, gnój. Nas, nastolatków to nie dotyczyło. Nie wiedzieliśmy, że ktoś siedzi w więzieniach. Chłonęliśmy świat i poznawali ludzi. Zbieraliśmy puszki z Zachodu po Fancie, Coca Coli i Pepsi, które były dla nas jak meteoryty z księżyca. Fascynowaliśmy się wszystkim, co nowe i inne.

Wtedy też wybuchł w Polsce punk, a scena trójmiejska należała do najsilniejszych w kraju. Borcuch wspomina festiwale w Jarocinie i zdobywanie nagrań spoza oficjalnego obiegu − kawałków nagrywanych magnetofonami na koncertach, a potem przegrywanych w nieskończoność po domach. Jakość nie zachwycała. Ale energia i słowa w punkowych kawałkach broniły się. „Brytyjski punk krzyczał ≫No future≪ − komentuje reżyser. − Nasz był inny, cały dotyczył przyszłości, był podszyty nadzieją, że można wszystko rozpierdolić i zacząć od nowa.”

To marzenie łączyło nie tylko młodych punkowców. Borcuch wspomina, jak w 1981 roku jeździł do ciotki do Gdańska. Z okien Szybkiej Kolejki Miejskiej obserwował stocznię i ustawione wzdłuż muru rzędy protestujących robotników. Czuł, że coś wisi w powietrzu. Maturę pisał w maju 1989 roku. W czerwcu odbyły się pierwsze wolne wybory. „Czułem się, jakbym skończył liceum i przepłynął na drugi brzeg do wolnego kraju” − wspomina.

Jednak w tej nowej rzeczywistości Borcuch nie umiał znaleźć pomysłu na siebie. Lubił śpiewać, myślał o studiach w Łodzi, ale odmówił go od tego znajomy profesor. Trafił do Teatru Muzycznego w Gdyni, potem zdał na aktorstwo do PWST w Warszawie. Ale też go to zniechęciło.

„Rodzice nie mogli  pojąć: szkoła, do której tak trudno się dostać, a ja tak po prostu rezygnuję − komentuje. − Ale edukacja na początku lat 90. była z innej epoki. Starzy profesorowie wbijali nam do głów, żeby mówić głośno i wyraźnie, starsi koledzy deklamowali w zmanierowany, sztuczny sposób. A ja wierzyłem, że zaraz wszystko się zmieni: kino, teatr, muzyka.”

Skończył filozofię. Z bratem grał w punkowej kapeli, jeździli po Polsce z koncertami. Czasem gdzieś występował jako aktor. Aż zadzwonił Krzysztof Krauze i zaproponował rolę w „Długu”.

Do dzisiaj ten film, oparty na prawdziwej historii przedsiębiorcy w potrzasku mafii,  jest jednym z najważniejszych świadectw polskiej transformacji. A Krauze poznał się na Borcuchu, który pokazał mu swój scenariusz. Dwa tygodnie po zdjęciach, aktor wyszedł na własny plan. Mimo że wciąż nie istniało kino amatorskie czy niezależne, a cyfrowa kamera, którą kręcili, była absolutnym ewenementem.

Dzisiaj „Kallafiorr” ogląda się jak ciekawy zapis czasu. Kryminalna historia łączy się w nim z obserwacją obyczajów. Próbą odnalezienia w topornych latach 90. psychodelii, tarantinowskiej energii, quasi-narkotykowego transu. Całość niosła świeżość w podupadłym, cierpiącym na chroniczny brak pieniędzy, polskim kinie. Pokaz filmu stał się wydarzeniem na festiwalu w Gdyni. Zaintrygowany Roman Gutek zaproponował Borcuchowi dystrybucję. A inny absolwent kwidzyńskiego liceum, szef Kodaka, zaoferował przeniesienie obrazu na taśmę filmową.

„Nie istniała jeszcze odpowiednia technologia − śmieje się reżyser. − Dlatego zbudowali specjalny namiot, gdzie na 100-herzowym, czyli wówczas genialnym, telewizorze, wyświetlono film, który rejestrowała kamera.”

„Kallafiorr” zrobił z niego filmowca. Stał się jednym z pierwszych twórców, którzy do zawodu weszli bez szkoły, na własnych zasadach. Producent Michał Kwieciński dał mu szansę i zatrudnił do seriali. A później znów zadzwonił telefon − Była szósta rano − zapamiętał Borcuch. − Odbieram i słyszę: „Dzień dobry, Krzysztof Zanussi. Pan Jacek Borcuch? Wie pan, słabo sypiam, znajomi podrzucają mi płyty i widziałem pana film. Bardzo interesujący. To kino, które obala autorytety, narrację. Trochę pan nim na mnie pluje, ale w szykowny sposób. Czy ja mógłbym panu w czymś pomóc?”

I pomógł. Studio Zanussiego, Tor, stało się koproducentem „Tulipanów”. Borcuch zmienił ton. Już nie krzyczał z ekranu. Ze świetnymi aktorami starszego pokolenia: Małgorzatą Braunek, Janem Nowickim, opowiedział nostalgiczną, ale i pełną humoru opowieść o późnej miłości, przyjaźni, bliskości. „≫Tulipany≪ są mi najbliższe” − komentuje.

„Wszystko, co kocham” powstało na podstawie wspomnień reżysera. Film przetarł szlak na festiwal, który dla rodzimych twórców pozostawał wcześniej nieodkrytą ziemią: do Sundance.

Jednak chociaż jego styl stał się spokojniejszy, ciągle serce Borcucha biło w rytmie punka. I właśnie jemu złożył hołd w kolejnym filmie. „Wszystko, co kocham” powstało na podstawie wspomnień reżysera. Sportretował czterech chłopaków, którzy dorastają na pomorzu lat 80.,  jeden jest zresztą synem wojskowego. W tle rozgrywa się polityka i historia. Ale najważniejsze dla nastolatków pozostają przyjaźń, muzyka, odkrywanie miłości i seksualności.

Reżyser wyczuł widzów, którzy czekali na takie kino: bezpretensjonalne, świeże, zrealizowane z lekkością. Film został sprzedany do kilkudziesięciu krajów, przetarł szlak na festiwal, który dla rodzimych twórców pozostawał wcześniej nieodkrytą ziemią: do Sundance. A przy okazji pozwolił pokazać się świetnym młodym aktorom, m.in. Mateuszowi Kościukiewiczowi, Jakubowi Gierszałowi (obaj brali później udział w prestiżowym programie Shooting Stars) Mateuszowi Banasiukowi. A Borcuch coś zrozumiał.: „Poczułem, że można być jednocześnie polskim i międzynarodowym reżyserem. W Park City podszedł do mnie Robert Redford pogratulował i przedstawił Billa Gatesa, który w garniturku wyglądał jak facet z urzędu podatkowego. Jeszcze na festiwalu Sundance dostałem od dyrektor programowej Fox TV propozycję zrobienia trzech odcinków młodzieżowego serialu o wampirach. Ale pomyślałem: ≫Bez sensu, będę udawał, że robię karierę w Ameryce? Przecież nie o to chodzi. Szkoda czasu.≪ Byłem w rozpędzie, miałem swoje plany. Pięć lat później powstała trylogia ≫Zmierzch≪, wtedy na chwilę zwątpiłem czy dobrze zrobiłem.

Zamiast robić seriale w USA postanowił jeszcze bardziej zaeksperymentować. Wybić się z poczucia bezpieczeństwa. Tak powstał film „Nieulotne”. Chłopak i dziewczyna poznają się w Hiszpanii, wybucha między nimi uczucie. Ale też dochodzi do wypadku, w którym ginie człowiek. Reżyser zbudował zmysłową, sensualną atmosferę. Zadał pytania o współczesną moralność, pokazał życie z ciężarem wyrzutów sumienia. A jednak dzisiaj, po kilku latach, ma dystans do tego obrazu. „Trochę przekombinowałem. To chyba jedyny film, który chętnie bym przemontował, miałem świetny materiał, ale nie chciałem zrobić kolejnego  ≫fajnego≪ filmu, jak wtedy wszyscy mówili o ≫Wszystko co kocham≪. Trochę więc wbrew sobie, trochę na złość, chciałem zrobić coś zupełnie innego.

Postanowił zwolnić. Jego kolejny film, to  międzynarodowy projekt, który trafi do kin w maju 2019.  „Słodki koniec dnia” opowiada historię  poetki, noblistki, która wyemigrowała z kraju i od 30 lat mieszka w Toskanii. Opowieść o uchodźcach, upadku autorytetów, politycznej poprawności, która prowadzi do nikąd. W roli głównej ma wystąpiła Krystyna Janda, która za swoją kreację otrzymała nagrodę na festiwalu w Sundance.

Jednak również w tym projekcie, Borcuch nie zamierza rezygnować ze swojej energii. Nieco punkowej, która każe mu iść na przekór, ale też szukać uniwersaliów. Nie mówić ex cathedra, tylko zbliżyć się do swoich bohaterów. Bo chyba właśnie to jest w jego twórczości najważniejsze. Jak mówi:  „Wierzę w magię kina. W to, w co się wierzyło w latach 40., 50., 60. XX wieku: że do kina  chodziło się, by zapomnieć, by dać się porwać innej rzeczywistości, żeby na chwile nasze życie było bardziej fascynujące. Dlatego najbardziej interesują mnie ludzkie emocje.

— Krzysztof Kwiatkowski
Filmografia

2019 Słodki koniec dnia (film fabularny)

2012 Nieulotne (film fabularny)

2009 Wszystko, co kocham (film fabularny)

2006 Mrok (serial fabularny)

2004 Tulipany (film fabularny)

1999 Kallafiorr (film fabularny)

Nagrody

2009-2011 Wszystko, co kocham

Orzeł (Polska Nagroda Filmowa) Nagroda Publiczności za rok 2010

Orzeł (Polska Nagroda Filmowa) Nagroda w kategorii: Najlepszy scenariusz za rok 201o

Złota Kaczka (przyznawana przez pismo „Film”) w kategorii: najlepszy polski film o miłości

Września (Ogólnopolski Festiwal Sztuki Filmowej „Prowincjonalia”) Nagroda Główna „Jańcio Wodnik” za najlepszy film fabularny

Setubal (Festroia International Film Festival) Nagroda CICAE

Setubal (Festroia International Film Festival) Nagroda FIPRESCI

Nowy Jork (The New York Polish Film Festival) Nagroda „Ponad Granicami” im. Krzysztofa Kieślowskiego

Los Angeles (Festiwal Filmów Polskich) Nagroda „Hollywood Eagle Award”

Cottbus (Festiwal Młodego Kina Wschodnioeuropejskiego) Nagroda w Niemiecko-Polskim Konkursie Młodego Filmu

Chicago (Festiwal Filmu Polskiego w Ameryce) Nagroda Miasta Chicago

Bruksela (MFF) nagroda za scenariusz

Gdynia (Festiwal Polskich Filmów Fabularnych) Złoty Kangur, nagroda australijskich dystrybutorów

Gdynia (Festiwal Polskich Filmów Fabularnych) Złoty Klakier, Nagroda Radia Gdańsk dla najdłużej oklaskiwanego filmu