AKTUALNOŚCI


Film trzeba wyczuć, nie wymyślić

Nina (Julia Kijowska) nie może mieć dzieci. Wydaje się, że razem z mężem Wojtkiem (Andrzej Konopka), znaleźli idealną kandydatkę na surogatkę. Magda (Eliza Rycembel) to dwudziestopięciolatka, która bawi się życiem i nie ma zobowiązań. „Nina” to historia nieoczekiwanej miłości, umiejętności wypełniania pustki, skomplikowanych wyborów. To opowieść o gwałtownym uczuciu, które zakłóca ich konserwatywny, mieszczański świat. Film będzie miał premierę na festiwalu w Rotterdamie. Z Olgą Chajdas rozmawia Tomasz Kolankiewicz.

NINA, reż. Olga Chajdas; fot. Robert Palka

Tomasz Kolankiewicz: Historia filmu „Nina” zaczyna się prawie 10 lat temu. Wtedy powstała pierwsza wersja scenariusza i wtedy w ramach Studia Prób w Mistrzowskiej Szkole Andrzeja Wajdy zrealizowałaś pierwsze próbne zdjęcia. Był 2011 rok.

Olga Chajdas: Po ukończeniu produkcji w Łódzkiej Szkole Filmowej i reżyserii w warszawskiej Akademii Filmu i Telewizji bardzo dużo pracowałam na różnych planach. Jako asystent kierownika produkcji, asystentka reżysera, w końcu druga reżyser. Jednak zawsze wiedziałam, że zrobię swój film. W 2011 roku miałam już gotowy scenariusz ‑ to była prehistoria filmu, jego bardzo wczesna wersja. Punkt wyjścia był identyczny: małżeństwo bez powodzenia stara się o dziecko, w ich życiu pojawia się młoda kobieta, panie się w sobie zakochują. Ta baza fabularna została, podobnie jak imiona bohaterów. Cała reszta bardzo mocno od tego czasu ewoluowała. Co ciekawe, kiedy pisałam scenariusz osiem czy dziesięć lat temu, przyjmowałam raczej perspektywę młodszej kobiety ‑ Magdy. Kiedy teraz patrzę na gotowy film bliżej mi do starszej postaci ‑ tytułowej  Niny. Ewolucja nastąpiła też we mnie.

Jeśli miałby zwrócić uwagę na jeden wyróżniający ten film element to jest nim bijąca z ekranu emocjonalna autentyczność. Widać, że ten film nie tyle wymyślono, ile wyczuto. Wspomniałaś, że kiedyś pisząc utożsamiałaś się z Magdą, trudno nie zauważyć, że odgrywająca tę rolę Eliza Rycembel jest też do Ciebie podobna fizycznie.

(Śmiech) Wszyscy to mówią. To jest bardzo śmieszne, w ogóle o tym nie myślałam. To absolutnie nie było założeniem. Ale może coś w tym jest, bo nawet Eliza tak mówi. W trakcie pracy nad filmem kupiłam sobie takie same buty jakie w filmie nosi postać Elizy…

Emocjonalny autentyzm był dla mnie ważnym celem. „Ninę” chcieliśmy robić długimi ujęciami. Chciałam dać aktorom miejsce na grę, umożliwić sytuację, w której te emocje wybrzmią. Nie cięłam tego szybko, tylko zawsze dawałam się scenie dograć do końca. Ja nie jestem reżyserem-intelektualistą, raczej bazuję na intuicji i emocjach ‑ siłą rzeczy widać to także w moich filmach.

Taki efekt osiągasz także dzięki wspaniałej pracy z aktorami. Poza filmowym masz także dorobek teatralny powiedz jak wyglądała praca za aktorami? Przede wszystkim jak na nich trafiłaś?

Pracę nad obsadą zaczęłam od wybrania głównej postaci: Niny. Wiedziałam, że chcę żeby zagrała ją Julia Kijowska. Od niej wyszłam i wokół niej rozpoczęłam budowanie świata tego filmu. Chciałam iść kolejnymi etapami: najpierw dobrałam jej męża, potem osobę, w której się zakochuje, dopiero potem szukałam jej sióstr, matki. Jeśli chodzi o partnerkę dla Julki, to mamy w Polsce świetne aktorki, niestety nie zawsze reżyserzy dają im się wykazać. Mnie zależało na tym, żeby znaleźć kogoś, kto ma dobrą chemię z Julką. Już na pierwszym castingu poczułam, że między nią a Elizą Rycembel ta chemia jest. A Eliza bardzo inspiruje. Na castingu było wiele bardzo dobrych kandydatek, ale w duecie Julia Kijowska ‑ Eliza Rycembel było napięcie, które jest nie do podrobienia.

NINA, reż. Olga Chajdas

Moją uwagę przykuła też bardzo dobra rola Andrzeja Konopki w roli męża Wojtka. To fantastyczny strzał, bardzo zdolny aktor, który długo nie mógł wyzbyć się łatki specjalisty od ról mundurowych i degeneratów. Tutaj jest inaczej: obsadzasz go jako sympatycznego, ciepłego mężczyznę. 

Andrzej miał zagrać normalnego, fajnego, męskiego faceta. Chodziło o to, żeby podkreślić, że to jest mężczyzna, o którego się zabiega, a nie którego chce się rzucić. Bardzo mi na tej roli zależało i Andrzej zagrał wspaniale. Myślałam o nim już od jakiegoś czasu ale zależało mi na tym , żeby go zestawić z Julią, sprawdzić jak wypadną razem, a Andrzej na castingu był bardzo nieoczywisty i znowu – była chemia.

Użyłaś sformułowania nieoczywisty. Ciekawe jest to jak budujesz dramaturgię między postaciami, właśnie poprzez ucieczkę od oczywistych schematów. To młodsza kobieta jest dominująca, wprowadza starszą w nowy świat, w którym czuje się bardzo pewnie, z drugiej strony czujemy, że sama jest zagubiona i szuka wsparcia i ciepła. Z kolei mężczyzna nie jest antypatyczny, tylko wręcz przeciwnie… Unikasz prostych rozwiązań, komplikujesz sytuację dzięki czemu jest ona bliższa życiu. Ta miłość która się pojawia nie jest ucieczką przed niczym, nie jest zemstą.

Takie nieoczywiste sytuacje wydają mi się bardzo ciekawe. Każda postać ma tutaj swoją „przewrotkę”. Chciałam żeby to wszystko wymykało się prostym schematom, że zły facet więc trzeba szukać pocieszenia gdzie indziej. Nina to dla mnie też w pewnym sensie współczesna pani Bovary: kobieta, która nie bardzo wie jak nazwać swoje potrzeby.

Kilka miesięcy pracowałam z aktorami w domu, tuż przed zdjęciami mogliśmy zrobić próby w mieszkaniach grających w filmie. Te próby były dla nas ważne. Wiedziałam, że na planie nie będzie czasu. Wszystko musiało być gotowe w aspekcie emocjonalno-inscenizacyjnym. Potem na planie tylko trzeba było wszystko precyzyjnie poukładać i dać też sobie trochę miejsca do ruchu. Tomek Naumiuk ‑ operator filmu bardzo podkreślał, że aktorzy byli super przygotowani. Z Julią Kijowską pracowałam także nad scenariuszem filmu. Najpierw długo pisałam sama, potem doszła do mnie Marta Konarzewska, bardzo zdolna scenarzystka, która nadała scenariuszowi obecny kształt, a następnie właśnie Julia Kijowska, z którą parę miesięcy siedziałyśmy nad tekstem, który Julka modelowała pod swoją kreację. Prace przygotowawcze trwały długo, z czego bardzo się cieszę.

NINA, reż. Olga Chajdas; fot. Robert Palka

Masz więc gotowy tekst, pracujesz z aktorami nad tym jak go zinterpretować, a jak wyglądała praca nad wizualną stroną filmu?

Przy „Ninie” z Tomkiem inspirowaliśmy się fotografiami ‑ najpierw Nan Goldin, później Todda Hido. W moim egzemplarzu scenariusza miałam powklejane referencyjne zdjęcia do poszczególnych scen. Byliśmy z Tomkiem bardzo precyzyjnie umówieni, ale nigdy nie mówiłam aktorom „trzy centymetry w lewo” ‑ chciałam żeby te długie ujęcia niosły. Zależało nam na intymności na planie wiele funkcji łączyliśmy, ekipa miała być jak najmniejsza. Dlatego też Tomek mało świecił. Skoro mało światła to musieliśmy użyć bardzo czułej kamery ‑ Panasonic VariCam. Ponieważ zależało nam na efekcie delikatnie retro, Tomek za pomocą jakichś tajemniczych przejściówek zamocował do nich stare obiektywy fotograficzne Zenita, które kupił za bezcen na Białorusi ‑ najdroższy kosztował chyba nie więcej niż 300 dolarów. Film ostrzył Adam Jedynak, który opowiadał, że miał z tym wielki problem, bo obiektywy były nieprzewidywalne, poza tym te obiektywy są nieidealne, brudne, mają rysy, światło wpada w nieoczekiwanych miejscach. Dobrze, jak taki efekt powstaje na planie, a nie jest sztucznie generowany w post-produkcji ‑ Tomek świetnie to wymyślił i przeprowadził.

Wspomniana stylistyka retro wynika między innymi z tego jak wygląda obraz. Nie tylko wspomniane światło i ostrość są tutaj charakterystyczne. Stosujesz niecodzienny dziś format, specyficzną tonację barwną. Z wielką pasją mówisz o fotografii, wiem, że kiedyś sama robiłaś, a nawet wystawiałaś zdjęcia.

Fotografia jest dla mnie bardzo ważna. Cały film jest, jak wspomniałam, stylizowany na fotografie Nan Golding i Todda Hino. Obraz jest nieidealny, w formacie 1:66. Dzięki temu wygląda jak fotografia z lat 80tych i 90tych. Podobnego waloru szukałam w warstwie muzycznej. Ta muzyka miała stać. To miał być jeden specjalny moment ‑ jak wstrzymanie oddechu. Muzyka jest dla mnie bardzo ważna, także jako inspiracja. Podczas zdjęć do filmu słuchałam Ludovica Einaudi, puszczałam sobie tę muzykę na całą noc ‑ spałam przy niej. Tak samo było z muzyką z „Pogardy” Godarda, której słuchałam przed zdjęciami. Wątek z „Pogardy” pojawia się zresztą w filmie, w scenie w której Wojtek wsadza młodą dziewczynę do samochodu żony. W montażu użyłam już innej muzyki, ale w podobnym klimacie. Zależało mi żeby wyszła poza klasyczne regiony muzyki do filmu. Muzykę do „Niny” skomponował Andrzej Smolik, zrobił to fantastycznie. Jego muzyka ten rodzaj wolności, na której mi zależało. Andrzej zobaczył, że to jest coś nowego, co można zbudować od początku a jednocześnie trzymał się tego klimatu, który podrzuciłam mu na początku. Wiedział, że ma pełną swobodę ale chciał złapać nastrój, o który mi chodziło. Na koniec wspólnej pracy dostałam od Andrzeja w prezencie aparat Zenit ‑ okazało się, ze je kolekcjonuje…

Zdjęcia skończone, nadchodzi ten moment, który niektórzy uważają za jeden z najważniejszych przy pracy nad filmem – montaż.

Montowałam film z Kasią Adamik. Ona sama jest reżyserką, do tego przez wiele lat robiła storyboardy: myśli montażem. Kasia bardzo ciekawie zaburzyła rytmy. Wyciągnęła kwintesencję z tych długich kilkunastominutowych ujęć. Efektem jej pracy jest poczucie, że oglądamy coś co się właśnie wydarzyło. Ja przy serialach nauczyłam się tego, że nie należy nakręcić zbyt wiele, bo nie daj boże to się jeszcze wmontuje. Jak za dużo nakręcisz to tracisz czas, a potem też szkoda tego nie użyć. Dlatego przy „Ninie” bardzo dążyłam do jednego idealnego dubla całości. Absolutnie nie było sytuacji, że nie wiem jak to opowiedzieć więc na wszelki wypadek nakręćmy wszystko z każdej strony. Inaczej po prostu utonęłybyśmy na montażu. Już na planie myślałam o przejściach między scenami. Oczywiście bez przesady, to nie jest tak, że dokładnie planuje gdzie zrobię zbliżenie: lubię zrobić sobie wariant, dzięki temu mieć możliwość pokazania czegoś w szerokim planie i potem ewentualnie w montażu użyć zbliżenia. Także montowanie jest dla mnie czasem, kiedy staram się dać sobie wolność. Poprzestawiać te klocki tak, żeby zaskoczyć samą siebie. Zobaczyć, że ten nakręcony materiał można ułożyć w jakiś zaskakujący sposób.

NINA, reż. Olga Chajdas

Ostatni element – dźwięk. On także odgrywa w filmie ważną rolę. Dopełnia pracę aktorów, buduje sensy.

Dźwięk robiła firma Dreamsound – Kacper Habisiak i Marcin Kasiński. Kiedy zaczęliśmy pracę panowie pokazali mi przymiarki do tego, jak zamierzają osiągnąć wyznaczony przeze mnie klimat. Bardzo szybko okazało się, że żeby go osiągnąć musimy myśleć o dźwięku bardziej subiektywnie. Mamy takie momenty, kiedy kroki lub dźwięk ręki przeczesującej włosy są bardzo wyraźne – takie elementy miały budować w bardzo subiektywny sposób świat przedstawiony, oddalać bohaterów od rzeczywistości. Z kolei miasto miało brzmieć bardzo intensywnie. Warszawa miała być bardzo gęsta, bogata w dźwięki. To budowało kontrasty: oddalone postaci i szybkie miasto. Tak samo jak w obrazie mamy mocne cięcia, tak pojawiają się one także w dźwięku. Jednocześnie w sekwencjach muzycznych klubowych potraktowaliśmy dźwięk bardzo zewnątrz kadrowo, jako coś co się dzieje w głowach postaci. Każdy bohater miał swoją przestrzeń dźwiękową. Każdy inaczej brzmi.

Wspominasz o Warszawie. W tym filmie stolica gra ważną rolę. To niby kameralny dramat mógłby odbywać się w kilku wnętrzach, ty jednak chętnie wyprowadzasz swoje postaci w miasto. Czy Warszawa miała odgrywać w tym filmie jakąś szczególną rolę?

Chciałam pokazać Warszawę w czasie transformacji. Dlatego złapałam jeszcze zdjęcia koło Smyka, starą Rotundę. To także oczywiście ma znacznie w filmie. Warszawa jest w momencie przejściowym podobnie jak bohaterka. Coś się burzy i zobaczymy co będzie dalej… Ja lubię pracować w ciekawych lokacjach, żeby przestrzeń też stawała się bohaterem.

W filmie pojawia się wątek lesbijski, historia odkrywania w sobie czegoś nowego, niepokojącego, ale też bardzo pociągającego. Jednak nie da się tego filmu wpisać wyłącznie w nurt kina LGBT to film uniwersalny.

To także było dala mnie ważne. Nina nigdy nie mówi, że jest lesbijką: po prostu trafiła na kogoś, w kim się zakochała. Bardzo mi zależało na tym, żeby to nie był film inicjacyjny, w którym bohaterka odkrywa swoją seksualność. Ona odkrywa drugą osobę. Najważniejsza była dla mnie pustka wewnętrzna bohaterki, w której pojawia się miejsce na coś nowego. Ja sama jestem lesbijką i zawsze brakowało mi dobrych filmów w tej tematyce. Kino lesbijskie jest w przytłaczającej większości bardzo złe. Są pojedyncze genialne filmy jak „High Art” („Sztuka wysublimowanej fotografii”) Lisy Cholodenko, „Carol”, czy „Życie Adeli” ‑ te filmy są dobre dlatego, że nie są tylko filmami lesbijskimi. Nie opowiadają tylko o tym, że dziewczyny się kochają, są dobre właśnie dlatego, że są uniwersalne, mają ważniejszą historię do opowiedzenia niż tylko orientacja seksualna.

To bardzo ciekawe że wymieniłaś te dwa filmy „Carol” i „Życie Adeli”. Oba zrealizowali mężczyźni Todd Haynes i Abdellatif Kechiche, jak widać mężczyzna też może zrobić autentyczny film lesbijski, chodzi właśnie o uchwycenie tych uniwersalnych emocji. 

Mi zależało na wiarygodności tego świata, ale też to nie jest film tylko o tym świecie. Oczywiście wszystko miało być bardzo rzeczywiste: na przykład większość statystek w filmie jest ze środowiska, to wielka praca reżyserki castingu Pauliny Krajnik, która ściągnęła statystki z całej Polski. Drugi plan dzięki temu jest bardzo prawdziwy, chociaż to nadal nie jest stricte film LGBT, nie ukrywam jednak, że chciałabym żeby środowisko ten film obejrzało. Także dlatego, że jako nastolatka szukałam filmów opowiadających o tym, co czuję. Takich które byłyby mi bliskie emocjonalnie, z którymi mogłabym się identyfikować.

NINA, reż. Olga Chajdas

W filmie pojawiają się sceny seksu. Nie uciekasz od nich, nie zależnie od tego czy mamy do czynienia z seksem homo czy heteroseksualnym wypadają bardzo naturalnie. W  żaden sposób nie rażą. Nie ma tutaj ani polskiej pruderii z ujęciem na kominek ani przegięcia w drugą stronę i nadmiernego epatowania seksem, za co krytykowany był na wspomniany film Kechiche’a. U ciebie seks jest naturalny i normalny.

Ja mam duży problem z tą sceną u Kechiche’a: ona jako jedyna w filmie mnie nie przekonała. Wygląda jak zrobiona przez mężczyznę, który naoglądał się lesbijskiego porno. Dla mnie bardzo ważna była ewolucja scen seksu w filmie. Każda z nich miała opowiadać inne emocje. Kiedy układaliśmy kalendarzówkę zdałam sobie sprawę, że faktycznie tego seksu jest w filmie trochę. Pewnie takie wrażenie było stąd, że większość tych scen kręciliśmy na początku zdjęć. Bohaterki musiały się do siebie zbliżyć, na dzień dobry przed sobą całkowicie odkryć, ale mam poczucie, że dzięki temu każdy kolejny dzień był łatwiejszy, bo nie było już nic do ukrycia.

W filmach portretujesz kobiety jak to jest być kobietą w męskim świecie filmu, kiedy kobiety polskiego filmu coraz śmielej mówią o mizoginii, coraz głośniej zabierają głos w obronie swoich praw oraz co najważniejsze robią coraz więcej świetnych filmów?

Dla mnie płeć jest mniej istotna, wydaje mi się, że w tej pracy chodzi raczej o osobowość. Ja na przykład nie używam sfeminizowanej formy reżyserka (dlatego też autor wywiadu konsekwentnie używa formy męskiej – przypis TK) – określam się jako reżyser, nie dlatego, że uważam że ten zawód jest jakiś hiper męski – po prostu tak się nazywa. W polskim kinie jest oczywiście boys club – jest więcej facetów. Ja zawsze szukam winy w sobie, a nie w otoczeniu. Znam oczywiście przypadki niesprawiedliwości na tym tle, ale staram się odsuwać od siebie takie myślenie i stanowczo ciągnąć do przodu. W Polsce tych kobiet reżyserów jest coraz więcej, w zeszłorocznym konkursie filmów krótkometrażowych na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni była zdecydowana większość kobiet. Coś ruszyło. Tak jest mam wrażenie w całym społeczeństwie. Kobiety nabierają wiatru w żagle, czują swoją siłę. Znam też panów, którzy buntują się przeciw temu że kobiety rosną w siłę ‑ to także ogólny trend (śmiech). Kobiety to inna emocjonalność, której polskie kino bardzo potrzebuje, bo to był głos przez wiele lat niedoreprezentowany. Chociaż jestem także zdania, że to wcale nie musi być takie oczywiste ‑ podobnie jak w przypadku przywołanych filmów „Carol” iŻycie Adeli”,  które zrobili mężczyźni. My też mamy w Polsce wspaniałego mężczyznę-specjalistę od kobiecych postaci, chodzi mi oczywiście o Tomka Wasilewskiego. Bardzo ważne, że kobiety pojawiają się za kamera ale także na ekranie ‑ patrząc na to jakie mamy w Polsce utalentowane aktorki zawsze brakowało mi kobiet w głównych rolach.

rozmawiał Tomasz Kolankiewicz

czytaj więcej o Oldze Chajdas

pełny program Międzynarodowego Festiwalu w Rotterdamie